` Daremne słowa jak zamki z piasku stojące na drodze niepowstrzymanego przypływu [...]`*
Czasem wydaje mi się, że wszystkiego czego bym się nie dotknęła, rozsypuje się na drobne kawałki, płonie i obraca w proch. W stertę popiołów, którą rozwiewa oddech sumienia, żeby mogła osiąść na moim sercu. Choć w wielu sprawach mam rację, wszystko obraca się przeciwko mnie, a potem męczy mnie to wszystko i nie daje chwili spokoju.
A nic tak bardzo nie boli jak być ignorowanym.
Ja wiem, że mam rację, a tej drugiej osobie tylko wydaje się, że ją ma i przez to powstaje wiele konfliktów, nieporozumień i wyrzutów sumienia. Od jakiegoś czasu już i tak byłam ignorowana. Chciałam pomóc, zostałam olana. Chciałam porozmawiać - stało się zupełnie to samo. Aż w końcu po wielu próbach daremnego wysiłku dałam sobie spokój. Sama zaczęłam olewać. Traktować tak samo.
Zdrada, dwulicowość.
Nie wiem jak to inaczej nazwać.
Ale raczej nie ma nic przyjemnego w tym, kiedy jest się olewanym i oszukiwanym. Byłyśmy trzy. Dwie łykały głodne kawałki różne od siebie, a trzecia tym wszystkim kręciła. Ja dostawałam wiadomość: "boli mnie noga", z nią szła na spacer. Kiedy ja dostawałam smsa: "nie mam teraz czasu", ona dostawała wiadomość: "wyjdźmy na spacer, tylko nikomu nie mów z kim wychodzisz".
To zabolało już wtedy.
Zdawkowe odpowiedzi "później ci opowiem", po których "później" nigdy nie następowało, konspiracja i umawianie się z nią, a olewanie mnie. Opowiadanie mi jak jej na mnie zależy, a potem wciskanie tej drugiej kitu, że jesteśmy pokłócone.
Zaczęłam powoli się zastanawiać, czy ta "przyjaźń" w ogóle ma sens...? Doszłam do wniosku, że chyba nie, dlatego też zaczęłam ją ignorować.
I wtedy coś się zmieniło.
Odezwała się pierwsza.
Miałam wtedy sporo problemów na głowie i ani trochę nie miałam ochoty na
to, by opowiadać o tym komuś, kto do tej pory mnie olewał i już raz
oskarżył o to, że piszę tylko wtedy "kiedy mam jakiś problem". Po tamtej
sytuacji postanowiłam sobie, że ta osoba już nie dowie się o żadnym
moim problemie. Nie chciałam później wysłuchiwać tego, że znowu
zadręczyłam swoimi problemami.
Twierdziła, że się martwi, a tej drugiej mówiła, że jesteśmy pokłócone. Twierdziła, że bardzo zależy jej na tym, żeby mi pomóc. Jednak po tym, co mi już "dała" - po kłamstwach i ignorowaniu - postanowiłam sobie, że dam sobie z tym spokój.
Powiedziałam STOP. Jeszcze długo przed tym zanim się do mnie odezwała. Miałam dużo czasu żeby ochłonąć i nabrać dystansu do tego wszystkiego. Wcześniej starałam się to ratować, coś zrobić w tym kierunku. Jednak uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Z tej przyjaźni już nic nie będzie.
A dzisiaj?
Przyjechała tylko na sekundę. Wziąć coś. Wcale nie musiałam się z nią spotykać, ale miałam do przekazania ważną kartkę. Postanowiłam zachowywać się normalnie, w końcu to nie ja mam problem. Niby nabrałam dystansu, zobojętniałam, ale kiedy na moje "Cześć" odpowiedziała mi cisza - zabolało mnie to. Poczułam się tak jakbym to ja winna była całemu złu, które ją spotyka. Jakbym to ja namawiała ja do najgorszych rzeczy i kłamstw. Jakbym to ja kazała jej postępować tak jak postępuje.
Mimo iż wiem, że to nie jest moja wina, to jednak mam dziwne uczucie... Jest mi z tym ciężko i nie wiem jak sobie z tym poradzić, boli mnie to. Mimo wszystko nie chcę pierwsza wyciągać ręki. Do tej pory robiłam to wiele razy i na nic mi się to nie zdało.
I już więcej tego nie zrobię.
---------------------------------------------------
*Tess Gerritsen "Klub Mefista"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz